Bizyna –
naturalny konserwant
Już nigdy nie będziemy martwić się
marnowaniem żywności „po terminie. Wszystko za sprawą nowej substancji o
niezwykłych konserwujących właściwościach…
Tradycyjne
konserwanty;
Dietetycy
i specjaliści od zdrowej żywności ostrzegają nas przed licznymi dodatkami
spożywczymi, którymi oszukują nas producenci. Sztuczne, chemiczne składniki
mają zachować świeżość żywności na dłużej, zapewnić bardziej naturalną barwę,
zapach i smak. Zdajemy sobie sprawę, że faszerujemy się samą chemią, jednak
większość z nas podchodzi do tego z rezerwą, tłumacząc to przykrą
koniecznością.
Substancje
konserwujące powinny przedłużać trwałość artykułów spożywczych, zabezpieczając
je przed rozkładem spowodowanym przez drobnoustroje. Ich wykorzystanie jest
uzasadnione wówczas, gdy metody utrwalania fizycznego (np. pasteryzacja,
sterylizacja, suszenie, mrożenie) czy biologicznego (np. ukwaszenie) są
niewystarczające lub niemożliwe do zastosowania. Nie powinny zmieniać cech
sensorycznych produktu (smaku, zapachu, tekstury), do którego są dodawane.
Powinny być skuteczne w małej dawce (około 0,1-0,2 proc. zawartości w
produkcie). Z tego powodu sacharozy (cukier stołowy), chlorku sodu (soli),
kwasu octowego czy etanolu (alkohol) nie klasyfikujemy jako konserwantów.
Konserwanty muszą być obojętne dla naszego zdrowia, ulegać metabolizmowi w
organizmie człowieka albo być usuwane z niego w niezmienionej postaci. Mimo
tych założeń, coraz częściej obserwuje się niekorzystne reakcje organizmu na
dodatki do żywności, w tym również konserwanty. Są to tzw. niepożądane reakcje
pokarmowe, następujące w czasie lub po spożyciu określonego pokarmu lub jego
składników. Nazywane są pseudoalergiami.
Starożytni
Egipcjanie jako substancji konserwującej używali dwutlenku siarki (obecnie
znanego jako E 220), kwasu octowego (E 260), a do peklowania mięsa saletry,
czyli azotanu sodu (E 250). W naszym kraju kilkaset lat temu, chcąc uchronić
żywność przed zepsuciem, używano soli i wędzono mięso oraz ryby. Wtedy też do
marynowania warzyw zaczęto używać octu.
Obecnie
najbardziej przebadany wśród wszystkich konserwantów jest kwas sorbowy (E 200),
stosowany m.in. do utrwalania win gronowych, owocowych, wyrobów piekarskich (paczkowane
pieczywo) oraz cukierniczych. Zarzuca się mu jedynie właściwości drażniące przy
kontakcie ze skórą, co ma znaczenie dla pracowników przemysłu spożywczego. W
przypadku benzoesanów (E 210 – E 219) notuje się dość dużo niepożądanych
reakcji organizmu. Przy dużych dawkach mogą wywoływać bóle głowy, wymioty,
zakwaszenie organizmu. U astmatyków mogą powodować reakcje pseudoalergiczne –
drapanie w gardle, pokrzywkę na skórze, astmę, a nawet wstrząs anafilaktyczny
(gwałtowana reakcja organizmu na konkretną substancję, wymagająca
natychmiastowej pomocy lekarskiej). Dwutlenek siarki i siarczyny (E 220 – E
228), które są wykorzystywane np. do utrwalania suszonych i kandyzowanych
owoców, mogą wywoływać zaburzenia oddychania i pracy przewodu pokarmowego oraz dreszcze, zawroty głowy, miejscowe obrzęki ,
a nawet arytmię. Dłuższy kontakt z tymi substancjami może spowodować spadek
odporności. Jednak najwięcej kontrowersji zdrowotnych wywołują azotany i
azotyny (E 249 – E 252), stosowane w postaci saletry do utrwalania wyrobów
mięsnych. Azotyny są 6-10 razy bardziej szkodliwe dla zdrowia niż azotany.
Spożywane w nadmiarze wywołują reakcje typu alergicznego lub nietolerancje
pokarmowe. Po dostaniu się do organizmu przenikają do krwi i utleniają żelazo,
zawarte w hemoglobinie. Powstaje wówczas methemoglobina, która nie ma już
zdolności do przenoszenia tlenu. Azotyny są najbardziej niebezpieczne dla
niemowląt i osób z niedokrwistością (anemią). Przewlekłe spożywanie tych
konserwantów może wywołać anemię, zaburzenia łaknienia, trawienia czy
zniszczenia wielu cennych składników pokarmowych np. witaminy A.
Najbardziej
niebezpieczne jest jednak to, że zarówno w żywności, jak i w naszych
organizmach mogą powstać związki nazywane N-nitrozwiązkami (np. nitrozoaminy i
nitrozoamidy), które w większości mają udokumentowane działanie rakotwórcze
(badania na zwierzętach). Obecnie nie można jednak zaprzestać ich
wykorzystywania chociażby do produkcji wędlin. Zatrucia drobnoustrojami i ich
metabolitami mogą być bowiem większym zagrożeniem dla zdrowia niż dodatek
konserwantu. Można jedynie apelować do producentów o stosowanie ich w jak
najmniejszych ilościach w celu uzyskania pożądanego efektu.
Stosowanie
substancji konserwujących do żywności, podobnie jak innych substancji
dodatkowych regulowane jest przepisami prawnymi w postaci Rozporządzenia
Ministra Zdrowia z dnia 22 listopada
2010 r. w sprawie dozwolonych substancji dodatkowych (Dz.U. Nr 232, poz.
1525). Substancje konserwujące są oznaczone symbolami od E 200 do E 299. W
rozporządzeniu mamy podany nie tylko wykaz konserwantów, ale także maksymalny
ich poziom (podany w mg/kg lub mg/l) w gotowych do spożycia artykułach
spożywczych. Substancji konserwujących nie wolno stosować do żywności dla
niemowląt i małych dzieci.
Nowy,
naturalny konserwant
Okazuje
się jednak, że utrzymanie świeżości żywności przez długi czas wcale nie musi
wiązać się z dodawaniem do niej chemikaliów. Naukowcy odkryli, że w przyrodzie,
w sposób całkowicie naturalny występuje silnie konserwujący związek, zwany po
angielsku „bisin”. Możemy przyjąć roboczą spolszczoną formę „bizyna”, bo ten
związek chemiczny jest tak nowy, że nie doczekał się jeszcze oficjalnej odmiany
w języku polskim, ba, nawet anglojęzyczna wersja Wikipedii go nie zawiera.
Bizyna
została odkryta w laboratoriach Minnesota University przez mikrobiologa doktora
Dana O’Sullivana. Podczas gdy firmy chemiczne trudziły się w wymyślaniu nowych
E-składników, bizynę produkowały cichaczem pospolite bakterie zamieszkujące
nasze jelito grube. Mikroorganizmom tym służyła za obronę przed innymi
zarazkami, takimi jak Salmonella czy Escherichia coli. W naszych jelitach
bakterie te toczą między sobą walkę o terytorium. Bizyna ma bardzo podobną
budowę do innego białka – nizyny, produkowanej przez bakterie kwasu mlekowego w
procesie fermentacji mleka. Nizyna również ma właściwości bakteriobójcze i co
ciekawe w spisie dodatków do żywności, kryje się pod sygnaturą E234.
Bizyna
nie będzie pierwszym naturalnym konserwantem żywności, okazuje się jednak, że
jej właściwości przewyższają dotychczas poznane naturalne i sztuczne
„odświeżacze” do żywności. Jest znacznie lepsza niż wszystko, co dotychczas
stosowaliśmy. Nie zmienia wartości odżywczej, nie dodajemy żadnego związku
chemicznego, lecz naturalnie występujący składnik – tłumaczy dr O’Sullivan.
Jego celem jest ochrona żywności przed wielką liczbą zarazków chorobotwórczych.
– dodaje.
Zdaniem
naukowców, dodanie tego związku do żywności sprawi, że zachowa ono przydatność
do spożycia na wiele miesięcy, a nawet lat. Trudno mówić o świeżości, bo słowo
to opisuje produkt, który został świeżo, a więc niedawno wyprodukowany. Ta
żywność nie będzie więc de facto świeża, lecz o znacznie wydłużonym terminie
ważności. Oznacza to, że będzie chroniona przed rozkładem, za który odpowiadają
liczne gatunki bakterii, pleśni i grzybów, które rozwijają się na powierzchni
produktów żywnościowych. Spożycie takiego jedzenia jest groźne dla zdrowia –
może prowadzić do silnych zatruć.
Poza
kwestią ochrony żywności przed mikroorganizmami, powszechne stosowanie bizyny
miałoby dodatkowe zalety. Teoretycznie miałby ograniczyć nasze marnotrawienie.
W krajach wysoko rozwiniętych wyrzuca się na śmietnik więcej jedzenia, niż
potrzebują głodujący ludzie w krajach trzeciego świata. Jeśli jedzenie nie
będzie się tak szybko psuło, zdążymy je przetransportować z zakładu
produkcyjnego do sklepu, a dalej do domu i nawet jeśli zalegnie gdzieś w
spiżarni lub lodówce na dłużej, będziemy mogli w każdej chwili po nie sięgnąć,
bez obawy, że minął jego termin ważności i trzeba je wyrzucić.
Jednak
jak wykazały badania cytowane przez Daily Mail, w Wielkiej Brytanii aż 71%
konsumentów nie zwraca uwagi na termin ważności. W koszach Brytyjczyków ląduje
rocznie niezjedzona żywność o wartości około 5 miliardów funtów. W dodatku
świadomość, że kanapka nie zepsuje się nawet jeśli poleży miesiąc, budzi w
ludziach strach. Wydaje się to zupełnie nienaturalne i prowokuje jeszcze
większe obawy przed zjedzeniem niż tradycyjny napis świadczący o upływie
ważności kilka dni po dacie produkcji.
Może zamiast
prześcigać się w poszukiwaniu nowych magicznych substancji, a potem krytykować
ich szkodliwość dla zdrowia, powinniśmy zmienić mentalność – przestawić się na
częstsze, lecz mniejsze zakupy, wykorzystywać resztki z obiadu do przygotowania
kolacji lub lunchu na kolejny dzień, odkurzyć babcine przepisy na przetwory.
Materiały:
www.kuchnia.wp.pl, www.odkrywcy.pl